Me

Me

poniedziałek, 11 lutego 2013

Lustro 39 - Powrót Marcusa

Chciała odejść, chciała zostawić to wszystko w tyle, chciała być jak jej własny brat, zapomnieć o sobie i poświęcić się dla dobra innych. Chciała, naprawdę chciała to zrobić, już była pewna. Już zrobiła pierwszy krok, ale wpadła na kogoś. Objął ją mocno. Pachniał morzem, wiatrem i piaskiem. Wtuliła się w niego. Łzy ciekły jej po twarzy mocząc jego koszulkę. Nie mogła ich powstrzymać. Trzęsła się. Podjęła już decyzję. Jego obecność wszystko skomplikowała. Jej siła woli słabła. Nie potrafiła być taka jak Ryan, nie potrafiła zapomnieć o sobie i walczyć o innych, choć czuła, że powinna, że musi jakoś sprawić, żeby Mark znowu był tym samym kim był.
Jego ramiona zacisnęły się na jej talii, próbowała się szarpać, uwolnić, bezsilne łzy płynęły po jej policzkach nieprzerwanym strumieniem. W końcu się poddała. Nie miała już siły walczyć z nim i ze sobą. Była na niego zła. Na niego i na siebie. Nie powinien jej powstrzymywać przed odejściem. Powinien ją puścić tak, jak obiecywał. Taka była jej wola, a on nie chciał jej uszanować. Nie rozumiała dlaczego nie pozwolił jej zrobić tego, co powinna, tego, co było jej obowiązkiem odkąd Mark się nią zaopiekował. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Kciukiem otarł jej łzy z policzków.
- Nie mogłem pozwolić ci odejść w ten sposób. – powiedział miękko.
Patrzyła na niego zdumiona. Pochylił się i przyłożył usta do jej obojczyka. Zalała ją rozkoszna fala gorąca i już zupełnie nie wiedziała co powinna zrobić. Przyzwoitość i sumienie nakazywały jej powrót do Marka. Serce trzymało ją przy Tobiasie. Nogi się pod nią ugięły. Wziął ją na ręce i zaniósł na posłanie.
- Eve. – powiedział cicho klękając przy niej. – Nie rób tego, bo uważasz, że tak trzeba. Nie zbawiaj świata. Choć raz zrób coś dla siebie.
Kręciła głową. Skąd wiedział o czym myśli? Postawiła przecież zasłonę. Nie mógł wiedzieć.
- Eve, on cię denerwuje, dlaczego chcesz odejść do niego? – westchnął.
Coś jej nie pasowało. Uniosła się na łokciu niebezpiecznie zbliżając się do niego. Ledwie powstrzymywała się przed wyciągnięciem ręki i dotknięciem jego ciała, ledwie powstrzymywała się przed przyłożeniem ust do jego gorącej skóry… Ledwie…
Otrząsnęła się z zamyślenia.
- Skąd wiesz, że on mnie denerwuje? – spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Mark nie postawił zasłony. Słyszałem każde słowo. – powiedział – Nic nie poradzę na to, że automatycznie wychwytuję z tłumy twój głos. – uśmiechnął się swoim tradycyjnym półuśmiechem.
Pokiwała głową, spuściła wzrok i wpatrywała się przez chwilę we własne stopy, milcząc. Potem westchnęła.
- Nie wiem co się z nim dzieje. Nigdy taki nie był. – przycisnęła palce do skroni – Zraniłam go i przez to stał się zgorzkniały i złośliwy. Jest smutny i czuje się porzucony.
Tobias pochylił się nad nią. Jego dredy wisiały centymetr powyżej jej nosa.
- I dlatego chciałaś go wybrać? Bo uważasz, że go zraniłaś? – pokręcił głową. – Eve, to bez sensu.
- Jestem mu coś winna… Zrozum, proszę…
- Nie! – krzyknął i ukrył twarz w dłoniach. Przez chwilę oddychał głęboko – Nie potrafię tego zrozumieć. Nie wiem dlaczego uważasz, że jesteś mu coś winna. Nie… - urwał.
Jak mógł tak mówić? Jak mógł uważać, że nie jest mu nic winna, kiedy to właśnie on, Mark, zaprosił ją pod swój dach, kiedy nie miała się gdzie podziać, to jego rodzina stała się jej bliższa niż jej własna, nie licząc brata, to jemu to wszystko zawdzięczała. Nawet to, że poznała jego, Tobiasa, swoją prawdziwą bratnią duszę. Ściągnęła brwi i położyła mu dłoń na policzku. Odtrącił ją.
- Nie! – krzyknął.
Spojrzała na niego. Myślała, że jest silniejszy. Nie znosił tego dobrze. Musiała mu spokojnie wytłumaczyć, dlaczego powinna pójść z Markiem. To był jej rad i jej przekleństwo.
- Eve, nie możesz go wybrać. – powiedział patrząc jej w oczy.
Otwierała usta, żeby zapytać, żeby wyjaśnić, żeby coś powiedzieć, ale uciszył ją gestem.
- Nie możesz. – pochylił się nad nią. Jeszcze jej nie dotknął, a już poczuła gorąco. 
- Dlaczego? – wyszeptała z trudem łapiąc oddech i wszystkimi siłami powstrzymując się przed pocałowaniem go. Jej serce tłukło się w piersi jak oszalałe.
- Dlatego. – przycisnął jej rękę do swojego serca. Położył dłoń na jej piersi, żeby czuć jej puls. Zbliżył usta do jej ust. Pocałował ją tak, jakby miał jej nigdy więcej nie zobaczyć. Mocno i zachłannie, tak, jakby należała do niego. Tylko do niego i nikogo innego. Już na zawsze. Czuła rytm jego serca. Mocny, stabilny, szybki. Wiedziała co chciał jej powiedzieć, ale nie mogła się tym zajmować. Nie teraz. Odepchnęła go. Przez chwilę łapał oddech.
- Eve, czy chcesz tego czy nie, kochasz mnie. Nie musisz mi nic mówić. Wiem to, bo czuję to za każdym razem kiedy mnie dotykasz.  – powiedział. Była pewien tego, co mówi, albo tak bardzo tego pragnął…  – Nie zostawiaj mnie. Potrzebuję cię bardziej, niż ci się może wydawać. – przesunął palcem po jej obojczyku.
Chciała coś powiedzieć, ale zastanawiała się o sekundę za długo.
- POMOCY!
- Alice? – szepnęła z niedowierzaniem.
Zerwali się na równe nogi i wybiegli spod iluzji.
Alice stała na środku fabryki. Ktoś stał za nią i trzymał ją za gardło. Tobias przesunął Eve za siebie, jakby chciał ją chronić własnym ciałem.
Zdrajca? Kto mógłby zdradzić? Eve przyglądała się postaci przez pewien czas mrużąc oczy. Wiedziała, że zna tę sylwetkę. Mężczyzna obrócił głowę. Mignęła jej blizna na policzku.
- Marcus. – wyszeptała i pobiegła w ich stronę wyrywając się z uścisku Tobiasa.
- Eve, czekaj! – krzyknął Tobias, ale tylko machnęła na niego i stanęła przed Marcusem. Tobias zaklął, a po chwili dogonił ją, przylgnął do niej i objął ją mocno w pasie. 
Adam wyciągnął przed nią rękę, żeby się nie zbliżała, ale Marcus gestem nakazał mu ją opuścić. Kiedy nic już nie zasłaniało mu Eve przekrzywił głowę i przyglądał jej się przez chwilę.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy? – zaczął Marcus – Zakochana para. – uśmiechnął się krzywo – Moje przepowiednie jednak się spełniły, co?
Eve przez chwilę nie rozumiała, co mówił, a wtedy przypomniała sobie o tym, co przeczytała na obrazie.
- Nie wszystkie. – odparła, chcąc mu uświadomić, że odgrażał się zabiciem Ryana lub Marka, a tymczasem obaj żyją.
- Spełniły się wszystkie moje przepowiednie. – powiedział spokojnie kładąc nacisk na słowo „moje” – Kochasz innego, a ja dalej twierdzę, że Mark nie jest ci przeznaczony. Wiem o nim coś, czego ty nie wiesz. – puścił Alice i podszedł do Eve.
Alice natychmiast uciekła w objęcia Adama, który przelotnie pocałował ją w czoło, po czym postawił za swoimi plecami. Tobias objął Eve jeszcze mocniej. Spięła się, kiedy Marcus się zbliżał.
- Ale nie powiem ci co wiem. Nie zasłużyłaś. - Marcus przejechał jej palcem po ramieniu, ale Tobias szybko złapał go za rękę i wykręcił ją tak, że Marcus ukląkł przed nim.
- Nigdy więcej nie waż się jej tknąć! – wycedził przez zęby.
- Odważny jesteś. – powiedział gdy wyswobodził się z jego uścisku – Albo głupi. To się okaże. – uśmiechnął się szyderczo, po czym skinął na Adama – Przyprowadź mi kochasia.
Adam skinął głową i odwrócił się, przeciskając się przez tłum gapiów. Po chwili wrócił, prowadząc Marka. Marcus uśmiechnął się szeroko.
- Ponoć cofnąłeś naszą ukochaną Kristen w czasie. – uśmiechnął się tajemniczo.
Mark spojrzał niepewnie w stronę Eve. Stała w objęciach Tobiasa i patrzyła się na niego przerażona. Nie widział cienia zazdrości w jej oczach.
- Twoją ukochaną. – poprawił go Mark wciąż patrząc na Eve, która teraz poruszyła się niespokojnie.
- Wiem co mówię, więc bądź łaskaw mnie nie poprawiać. – powiedział – Więc jak? Prawda to, czy nie?
- Prawda. – przytaknął Mark nie wiedząc  za bardzo o co chodzi Marcusowi.
Marcus skinął i podszedł do niego łapiąc go za gardło.
- Więc lepiej ją znajdź. – wycedził przez zęby prosto do jego ucha – I przyprowadź do mnie.
Odsunął się kilka kroków, jakby chciał, żeby wszyscy go dobrze widzieli.
- Chciałem tylko przypomnieć, że z miesiąca, który wam dałem na oddanie mi Kristen, zostały wam dwa tygodnie. Weźcie się do pracy! – powiedział i otworzył portal przestrzeni.
- Gdzie mamy ci ją dostarczyć? – zapytał Mark łapiąc go w ostatniej chwili za rękaw.

- Znajdziecie mnie. – uśmiechnął się złowieszczo – Liczę na waszą inteligencję. – powiedział i zniknął. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!