Tobias i Ryan wrócili do fabryki wieczorem. W hali było
cicho, za cicho. Wiedzieli, że coś się stało. Adam skinął na nich kiedy tylko
się pojawili.
- Mieliśmy mały wypadek. – powiedział, a widząc ich
przerażone miny dodał szybko – W zasadzie to nic poważnego. – powiedział
patrząc na Tobiasa. – Szkoda, że cię nie było…
- Co się stało? – zapytał z przejęciem.
- Jedna z kobiet zasłabła. – westchnął – Przegięli z ilością
atakujących.
Tobias poruszył się niespokojnie, przesunął czapkę na tył
głowy i wpatrywał się w Adama badawczo.
- Pamiętasz, że ja kobiet nie leczę? – zapytał.
- Dlaczego? – wyrwało się z ust Ryana, ale kiedy spojrzał na
minę Tobiasa wiedział, że nie powinien był pytać.
- Dlatego, że dotykanie kobiet powoduje, że nawiedzają mnie
wspomnienia najgorszego okresu mojego życia – powiedział zaciskając zęby i
nasuwając czapkę głęboko na oczy – I Adam powinien o tym wiedzieć.
- Przepraszam – powiedzieli szybko Adam i Ryan. Obaj dobrze
wiedzieli, że przy Tobiasie muszą uważać na to, co mówią i robią.
Tobias wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
- Pewnie chciałeś mnie prosić, żebym więcej nigdzie nie
uciekał, co? – skinął głową w stronę Adama.
- Tak – potwierdził – Wiem, że nie lubisz tłumów, ale proszę
cię, żebyś tu był. Na wszelki wypadek…
Tobias uśmiechnął się i delikatnie skinął głową po czym
odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego posłania. Wziął do ręki gitarę i
zaczął cicho grać.
……
Kolejne dni w fabryce mijały na monotonnych ćwiczeniach,
ciągłych zmianach grup i ustawień, które Adam zarządzał dla urozmaicenia
rutyny. Wszyscy regularnie robili przerwy i odpoczywali zgodnie z
harmonogramem, który dla każdego przygotował Adam.
Tobias nie szukał już samotności. Każdą wolną chwilę spędzał
z Ryanem. Czas treningów sprawił, że stali się dobrymi przyjaciółmi. Polubili
się bardzo. Tobiasa odprężał niespotykany spokój, który bił od Ryana. Z kolei
Ryan lubił cięty humor i wyjątkowy optymizm Tobiasa. Stali się najlepszymi
przyjaciółmi.
………
- Jutro pełnia – odezwał się Adam patrząc na zgromadzone
przed nim Zwierciadła. – Czy wszyscy pamiętają w jakiej kolejności atakujemy i
jakie pozycje mamy zająć?
Odpowiedział mu bliżej niezidentyfikowany pomruk, więc
wyjaśnił po raz kolejny, że w pierwszej fazie natarcia wszyscy staną na wzgórzu
oddalonym o około półtora kilometra od zamku. Na początku atakować mieli władcy
czasu, iluzjoniści i władcy żywiołów. Drugi etap wymagał udziału telekinetorów
i przeniesienia się pod same mury zamku.
W trzecim etapie do natarcia przystąpić mieli kontrolerzy emocji i Karen, jako
jedyne medium dusz.
- Teleporterzy będą
pomagali pomiędzy fazami. – powiedział – Do drugiej fazy przeniesiecie najpierw
telekinetorów, a przy trzeciej zajmiecie się w pierwszej kolejności
kontrolerami emocji. – rozejrzał się po twarzach zgromadzonych – Wszystko
jasne?
- Tak! – krzyknęli chórem.
- W takim razie pakujcie się! – krzyknął – Dziś zaczynamy
transport do Polski. Znowu mamy kawał drogi do przebycia. Teleporterzy będą pracowali
non stop.
- Tak jest! – krzyknęli chórem i rozeszli się do swoich
posłań, żeby spakować niezbędne rzeczy.
Adam jeszcze raz rozejrzał się po fabryce. Z tłumu wyłowił
twarz kobiety, która zasłabła podczas treningów. Machała do niego, jakby chciała
pokazać, że nic jej nie jest.
Uśmiechnął się i odmachał do niej.
……..
Ryan nieśmiało zajrzał pod zasłonę iluzji, gdzie Karen miała
powoli dochodzić do siebie. Denerwował się, że nie wróci do sił przed atakiem i
że nie będą mogli powstrzymać Marcusa, że znowu zawiodą i przez najbliższe sto
lat będą się ukrywali w tej obskurnej fabryce.
Martha skinęła na niego i uśmiechnęła się serdecznie.
- Budzi się. – powiedziała wskazując głową Karen. – Zostawię
was samych.
Wstała i zabierała się do wyjścia, kiedy Ryan złapał ją za
rękę.
- Nic jej nie będzie? – zapytał z przejęciem. – Udało ci się
ją wyleczyć?
Uśmiechnęła się. Oczy jej zabłysły.
- Może mam nietypowy dar, ale wiem jak się nim posługiwać. –
odparła spokojnie kładąc mu rękę na ramieniu. – Będzie pamiętała co zrobiła i
sumienie może ją gryźć, ale duchy zabitych nie będą jej więcej nawiedzać.
- Dziękuję ci… – powiedział Ryan puszczając jej rękę i
pozwalając jej odejść. – Dziękuję. – powtórzył.
Martha uśmiechnęła się do niego przez ramię i skinęła głową.
Wyszła szybko zostawiając ich samych.
Ryan odwrócił wzrok na Karen. Wpatrywała się w niego
bursztynowymi oczami z szerokim uśmiechem na ustach.
- Witaj – powiedział.
Nie odpowiedziała tylko usiadła szybko i przyciągnęła go do siebie całując namiętnie w
usta. Zamarł na moment, ale po chwili objął ją mocno i pogłębił pocałunek
delikatnie głaszcząc ją po włosach. Karen wdrapała mu się na kolana i wtuliła
się w niego całym ciałem. Położyła mu głowę na ramieniu i musnęła ustami jego
szyję. Uśmiechnął się i odsunął się na
tyle, żeby móc na nią spojrzeć.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską w głosie.
- Tak – odparła przytulając się do niego ponownie. – Teraz
już tak.
- Jak się czujesz? – zapytał.
Karen wyczuła dziwną nutę w jego głosie. Miała wrażenie, że
zmusza się, żeby zapytać ją o samopoczucie, kiedy tak naprawdę chciałby ją
zapytać o coś zupełnie innego. Nie wiedziała o co, ale czuła, że to może być
ważne.
- Ryan, o co ci chodzi? – patrzyła na niego podejrzliwie
przymrużonymi oczami.
Zaśmiał się nerwowo i
pogładził ją kciukiem po policzku.
- Jak to? – zapytał nie patrząc na nią. – Nie mogę zapytać
jak się czujesz?
- Możesz, ale powiedz mi dlaczego o to pytasz… - odsunęła
się od niego.
Ryan przełknął głośno ślinę. Nie spodziewał się, że Karen tak
szybko odkryje, że nieobecność Eve martwi go bardziej niż jej stan zdrowia.
- Tylko nie kłam. -
ostrzegła – Bo zawołam Tobiasa.
Podniósł na nią wzrok i westchnął głęboko mając nadzieję, że
nie zdenerwuje się za bardzo tym, co jej za chwilę powie.
- Martwię się, że jeśli nie będziesz w pełni sił i nie
zabijesz Marcusa, to nigdy nie odzyskamy Eve. – spuścił oczy i wbił wzrok we
własne dłonie.
- Boisz się, że nie będę w stanie kogoś zabić, ale nie
przeszkadza ci świadomość, że jeśli to zrobię, do końca życia będę miała
wyrzuty sumienia? – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Myślałam, że ci na
mnie zależy, ale najwyraźniej się myliłam. – wstała i cofnęła się kilka kroków.
- Zależy mi na tobie, ale na Eve też. Jest moją siostrą.
Zrozum, proszę… - podszedł do niej i złapał ją za rękę.
- Rozumiem. – westchnęła – Nawet nie wiesz jak bardzo
rozumiem. Jestem gotowa. Zabiję Marcusa kiedy tylko nadarzy się okazja.
- Zrobisz to mimo, że wiesz, że będzie cię dręczyło
sumienie? – zapytał zdumiony. – Dlaczego?
Spojrzała na niego jakby chciała mu powiedzieć coś bardzo
ważnego, ale tylko machnęła ręką.
- Nie ważne. Jestem gotowa.
NIE! :) Toż noc jeszcze młoda... ;)
OdpowiedzUsuń