Me

Me

czwartek, 14 lutego 2013

Odbicie 8 - Przypomnij sobie

Tobias osunął się na ziemię.
- Jak mogłem być tak głupi, żeby pozwolić jej tam pójść? Nie powinna mnie zobaczyć!  – był na siebie wściekły.
- Tobias – Mark położył mu rękę na ramieniu. Nagle z rywali stali się przyjaciółmi, a na pewno sojusznikami. – Przecież to już się stało… – powiedział spokojnie – Ty wiesz, że ona cię widziała, pamiętasz ją, prawda?
Tobias zamyślił się chwilę. Faktycznie, gdy pierwszy raz odgarnął jej włosy z twarzy po przeniesieniu jej do fabryki wiedział, że to na nią czekał całe życie. Miał wrażenie, że już gdzieś ją widział, jakby coś już kiedyś jej obiecał. Wtedy miał wrażenie, że to przewidzenia, jakieś dziwne przeczucie. Teraz zaczął sobie przypominać co stało się ponad sto lat temu.  Westchnął ciężko. Przed jego oczami stanął obraz. Eve, piękna jak zawsze, ale ubrana w ciemnogranatową suknię odsłaniającą ramiona. Jej włosy opadały miękko falami na piersi i plecy. Jej szmaragdowe oczy wpatrzone tylko w niego, jakby chciała mu coś powiedzieć.  Nadzieja na jej twarzy mieszała się ze zdziwieniem. Jej oczy mówiły „kocham cię”, choć nigdy tego nie usłyszał i zaczął wątpić czy kiedykolwiek usłyszy. Uśmiechnął się do siebie. Już ponad sto lat temu wiedział na kogo czeka. Wiedział, że w końcu ją znajdzie i że już zawsze będą razem. Nie przewidział tylko tego, że widział wtedy anachronizm, który mógł już więcej nie wrócić do niego. Mógł ją stracić na zawsze. Dlaczego nie uprzedził jej, że tam będzie? Mógł jej powiedzieć. Wtedy nie byłaby tak zdesperowana, żeby za nim iść. Wtedy nie poszłaby za nim do tego klubu… Klub… Właśnie! Ucieszył się, że sobie przypomniał.
- Wiem! – powiedział
Mark patrzył na niego z niedowierzaniem. Był pewien, że Tobias zwariował.
- Wiem gdzie ją znajdziemy – powiedział ponownie. – Będzie w klubie – pokazał Markowi wspomnienia.
Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
- Mamy ją! – krzyknął zadowolony Tobias.
- Ty nigdzie nie idziesz, jesteś za słaby. – powiedział Mark – Jedno trzęsienie czasu mogłoby cię zabić.
- Chyba żartujesz, jeśli myślisz, że pozwolę ci tam pójść samemu po raz kolejny.  – odparował mu Tobias. Nie miał zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Wiedział gdzie może znaleźć Eve i nie chciał zaprzepaścić szansy. Musiał ją odnaleźć jak najszybciej, bo bez niej jego życie nie miało sensu. Jedyny powód dla którego się nie zabił wiele lat temu przebywał właśnie w dziewiętnastowiecznym Paryżu i słabł coraz bardziej, z każdym trzęsieniem czasu była coraz słabsza. A najgorsze było to, że nie miała o tym pojęcia. Nie wiedziała, że grozi jej śmierć, jeśli stanie się przezroczysta, a z każdą godziną było gorzej. Wiedział ,ze było coraz gorzej, musiało. Eve była anachronizmem w czasie ponad sto lat przed własnym urodzeniem. Każda sekunda była dla niej cenna. Ukrył twarz w dłoniach. Za całą sytuację  mógł winić tylko siebie. Miał ochotę się rozpłakać, ale to by nie było w jego stylu. Musiał się wziąć w garść i zabrać za robotę.
- Idziemy? – zapytał w końcu Mark.
- Oczywiście – odparł Tobias w myślach pokazując mu gdzie powinni się udać.
Błysnęło bladoniebieskie światło a zaraz po nim srebrzyste.
Znaleźli się w klubie pełnym dymu papierosowego, co zasadniczo było pozytywne, bo Tobias wciąż miał na sobie bojówki, glany i czarnego t-shirta z obciętymi rękawami. Już nie wspominając o dredach i tatuażu na szyi, który  musiał się rzucać w oczy w tym wymuskanym towarzystwie pełnym krawatów, muszek i smokingów.
Tobias dostrzegł samego siebie i skierował uwagę Marka w tamtą stronę.
Dawny Tobias miał na sobie ten sam garnitur,  w którym widziała go Eve. Stal otoczony tłumem kobiet. Jak zawsze w tamtych czasach, zabawiał je wszystkie rozmową. Dostrzegł też Krisa. Siedział jak zwykle schowany przy stoliku w samym rogu i obserwował Tobiasa i jego poczynania jednocześnie sterując nim. Pamiętał co wtedy od niego usłyszał. Kris odgrażał mu się, że dorwie Eve przed nim, że zrobi z niej dziwkę, że będzie do końca życia paryską ulicznicą, a on nic z tego nie będzie miał. Wiedział, że nie powinien jej wtedy pomagać, ale nie mógł znieść myśli, że Kris położył swoje brudne łapska na którymkolwiek fragmencie jej ciała. Walczył długo o uzyskanie kontroli nad własnymi myślami. Osłabiło go to na tyle, że niedługo po jej ucieczce opadł bezwładnie na ziemię. Całe popołudnie dochodził do siebie. Kris był wściekły. Nie tylko za odzyskanie kontroli, ale przede wszystkim na to, że stracił szansę przespania się z dwiema dziewczynami, które właśnie wtedy Tobias prowadził do ich wspólnego mieszkania na drugim piętrze kamienicy z widokiem na Łuk Triumfalny. 
Nagle zauważył, że Kris porusza się niespokojnie. Odwrócił od niego wzrok i spojrzał w kierunku drzwi. Serce zabił mu mocniej. Stała w wejściu w tej samej ciemnej sukni koloru jego oczu. Patrzyła się tylko na jego dawne wcielenie. Nie zauważała nikogo innego. Wiedział co teraz robi. Musiała słuchać jego myśli. Był za słaby, żeby postawić zasłonę. Doskonale wiedziała, że myśli o samobójstwie. I równie doskonale wiedziała co robić, żeby go odwieść od tego pomysłu.
Podeszła do niego i przedstawiła się. Pamiętał, że długo wtedy nie mógł się otrząsnąć z szoku. Była tak nieziemsko piękna. Szmaragdowe oczy utkwiła tylko w nim. Nie obchodził jej świat dookoła. Jego też nic nie obchodziło. Dawny on miał w tej chwili tylko jedno pragnienie. Uwolnić się od Krisa i uciec z nią gdziekolwiek. Chciał być z nią. Nic innego go nie interesowało. Delikatnie przyłożyła dłoń do jego szyi, do miejsca gdzie obecnie miał wytatuowanego feniksa. Poczuł cień tej pieszczoty na własnej skórze, ale doskonale pamiętał jaki ogień płonął w nim, kiedy wtedy go dotknęła. Pamiętał, że w myślach mówiła mu, żeby się nie poddawał. Dla niej. Mówiła, że jeszcze będą razem szczęśliwi. Obiecywała mu to. Obiecywała…
Spojrzał na nią ponownie. Rozmawiała swobodnie z dawnym Tobiasem, jakby się znali od lat. Pamiętał, że był zszokowany, że nazwała go po imieniu. Pamiętał jak jej usta układały się, gdy wypowiadała słowo „Tobias”. Tak strasznie tęsknił za tym widokiem. Pamiętał jej zapach. Słodki i kuszący, bardzo kobiecy. Pamiętał, że używał calutkiej siły woli, żeby się na nią wtedy nie rzucić. Nie chciał, żeby Kris poczuł jego rozkosz. Każde, nawet przelotne dotknięcie, których tamtego wieczoru wymienili tysiące, było warte miliona lat cierpień. Już wtedy wiedział, że ją kocha i że bez niej nie będzie mógł żyć. Później przez ponad sto lat żałował, że jej tego nie powiedział.               
Mark patrzył z zaciekawieniem na jego reakcję. Widział zmieniające się emocje na jego twarzy. Widział doskonale jak bardzo on kocha Eve. Wiedział, że jego fałszywe uczucie nie byłoby w stanie nawet w jednej setnej oddać tego, co malowało się na twarzy tego młodego chłopaka.
Tobias otrząsnął się ze wspomnień.
- Chodźmy po nią – powiedział i ruszył powoli w jej stronę.
- Nie możemy – odparł Mark.
Tobias obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.
- A niby dlaczego nie możemy? – zapytał
- Dlatego, że stary ty nie może zobaczyć nowego ciebie, bo zostaniesz na wieki zawieszony w czasie. Jako anachronizm jesteś intruzem. Ma cię tu nie być. – powiedział spokojnie.
- To ty idź – powiedział – Ja poczekam.
- Jesteś pewien, że ona ci nie ma nic ważnego do powiedzenia? Czegoś co może zmienić twoje decyzje w przyszłości? – zapytał Mark.
- Nie wiem… - odparł
- To sobie przypomnij. – powiedział – To bardzo ważne. Nie chcę wyciągać jej z pętli czasu tylko po to, żeby się dowiedzieć, że ciebie juz nie ma, albo że jej nie kochasz.
- Nie ma takiej opcji, żebym jej nie kochał – oburzył się Tobias.
- Wiem, stary, ale zastanów się… spróbuj sobie przypomnieć… - nalegał Mark – Czy nie było czegoś, co powiedziała tuż przed odejściem?
Tobias zamyślił się. Faktycznie. Planował samobójstwo i tylko słowa Eve go od tego odwiodły. Powiedziała, żeby poczekał, żeby zaczekał na nią. Obiecała się pojawić w jego życiu  i odmienić jego spojrzenie na świat. Obiecała, że Kris w końcu da mu spokój i że będzie mógł żyć własnym życiem, bez strachu i z ukochana osobą przy sobie.
Skinął głową na Marka.
- Musimy poczekać aż będzie odchodziła. – powiedział.
- Świetnie. Właśnie to robi – odparł Mark wskazując Eve.
Tobias puścił się pędem w jej kierunku, ale Mark złapał go za kołnierz.
- Nie możesz! – krzyknął i pchnął go za siebie.
Poczuli wstrząs Tobias zrobił się prawie całkowicie przezroczysty. Eve zniknęła na chwilę, żeby zaraz pojawić się znów. Wyglądała na odrobinę bardziej zmęczoną. Tobias wyciągał ku niej ręce, ale Mark już trzymał go za kołnierz. Czuł nadejście kolejnego wstrząsu czasu. Wiedział, że Tobias go nie przetrzyma. Wiedział, że Eve mu nie wybaczy, jeśli poświęci go dla niej.
Błysk srebrzystego jak poświata księżyca światła rozświetlił klub.
Znów znaleźli się w Chicago. Tobias ledwie trzymał się na nogach.
- Muszę tam wrócić! – powiedział. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!