Eve siedziała po turecku na podłodze. Oparła plecy o kamienną
ścianę. Co chwila pocierała zgrabiałe z zimna ręce, żeby je rozgrzać. Od
półtorej godziny bezskutecznie usiłowała scalić wazę. Wpatrywała się w nią
tępym wzrokiem. Kiedy zamykała oczy, żeby się skupić na iluzji przed jej oczyma
ukazywała się twarz Marka. Zaciskała mocno powieki, żeby wygonić wspomnienie z
głowy. Tłumaczyła sobie, że jeśli nie uda jej się spełnić oczekiwań Marcusa,
nigdy już nie zobaczy Marka żywego. Wzięła głęboki oddech i oparła głowę o
ścianę. Przejmujące zimno ogarnęło jej ciało. Zamknęła oczy. Zasnęła.
……
Znalazła się w salonie, na górze w zamku. Na środku stały
dwa lustra. Jedno – ogromne w złotej ramie było stłuczone. Znała je. Jej uwagę
przykuło drugie. Nieco mniejsze, otoczone prostą, białą ramą. Nie było w nim
nic niezwykłego, a przynajmniej tego nie zauważała. COŚ mówił jej, że powinna
podejść do tego lustra i zbadać je. Nie wiedziała czemu.
- „Po zwyczajne lustro.”
– pomyślała – „Po co się nim przejmować?”
Przez chwilę się wahała, jednak w końcu ruszyła w stronę
lustra, wiedziona przez COSia, który był uparty, jak nigdy. Wiedziała, że już
jakiś czas temu powinna była się nauczyć, że w świecie Zwierciadeł wszystko, co
wygląda na naturalne i normalne, wcale takie nie jest. Wszystko, co było
zwyczajne, było podejrzane, mogło się okazać śmiertelną pułapką. Nawet lustro.
Powoli podeszła do niego i spojrzała na odbicie. Cofnęła się przerażona trzęsąc
się ze strachu. W lustrze zamiast swojej twarzy zobaczyła Marka, który
gorączkowo uderzał pięściami w taflę szkła. Krzyczał, ale nie mogła go
usłyszeć. Twarz miał wykrzywioną od gniewu.
…….
Obudziła się nagle. Zerwała się na nogi. Oczy miała szeroko
otwarte. Ręce jej się trzęsły. Z trudem łapała oddech. Nie rozumiała jeszcze co
oznacza ta wizja. Po głowie kołatało jej się jedno słowo - przyszłość. W ten
sposób objawiał się jej dar jasnowidzenia. Była wieszczką, ale zależną od
kaprysów swojego daru, który ukazywał jej tylko to co chciał i kiedy chciał. Nie
miała pojęcia jak odległe w czasie jest to co zobaczyła. Nie wiedziała też
jakie właściwości ma białe lustro. Nie miała pojęcia co oznaczała ta wizja, ale
COŚ podpowiadał jej, że dla Marka nie oznacza to nic dobrego. Gdzieś głęboko w
niej rodziła się świadomość, że to, co do tej pory przeszła jest jedynie
początkiem. Początkiem życia pełnego przeszkód i przeciwności. Przekonanie, że
siły tego świata przysięgły się przeciwko niej narastało w jej piersi i
powodowało nieprzyjemny ucisk. Przełknęła głośno ślinę, jakby chciała wszystkie
troski zepchnąć gdzieś głęboko, zakopać na samym dnie podświadomości.
Rozejrzała się po celi w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które mogłyby jej
pomóc w rozwikłaniu zagadki białego lustra. Jej wzrok zatrzymał się na kawałkach wazy. Westchnęła
i usiadła ponownie opierając plecy o kamienną ścianę.
- „Dasz radę.” –
powiedziała sobie w duchu. Zamknęła oczy i skupiła całą swoją uwagę na iluzji.
Usłyszała kroki za drzwiami. Rozproszyła się, ale było już za późno.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy zielonkawa
łuna. Coś trzasnęło.
Otworzyła oczy. Od razu wiedziała, że coś poszło nie tak.
Iluzja została przerwana zanim dała radę ją dokończyć. To musiało się źle
skończyć.
Rozejrzała się i od razu zauważyła, że skorupy wazy
zniknęły. Wiedziała, że Marcus będzie zły, a to nie wróżyło nic dobrego. Pochodnia,
która jeszcze chwilę wcześniej spoczywała w uchwycie na ścianie rozpadła się na
kawałki. Jej fragmenty płonęły jeszcze przez chwilę porozrzucane po celi, aż w
końcu zgasły. Zapadła całkowita ciemność. Eve przez chwilę oddychała ciężko
patrząc w mrok. Kroki na korytarzu były co raz głośniejsze. Usłyszała przekleństwo.
Znów ktoś uderzył głową w belkę na schodach.
- „Pięć, cztery, trzy,
dwa, jeden.” – odliczała w myślach.
Spojrzała na drzwi. Zamek
zachrzęścił. Otworzyły się, skrzypiąc. Stał w nich Marcus. Tę sylwetkę znała
już na pamięć. Jego pojawienie się nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Tym
razem musiało być tak samo. Powinna się bać. Chciała się skulić, ale
przypomniała sobie, że postanowiła być dzielna.
- Mam dla ciebie niespodziankę. – powiedział.
Oczy Eve powoli przyzwyczajały się do blasku, który padał z
korytarza. Widziała sylwetkę Jeremy’ego. Przyniósł nową pochodnię i wetknął ją
w uchwyt na ścianie celi.
- Widzę, że niezbyt dobrze idzie ci scalanie wazy. –
rozejrzał się dookoła. Jego wzrok zatrzymywał się na fragmentach pochodni, aż w
końcu zatrzymał się w miejscu, gdzie powinno być rozbite naczynie. Podrapał się
po brodzie – Jest gorzej niż myślałem. Gdzie waza?
Eve spuściła wzrok i pokręciła głową.
- Coś mnie rozproszyło. – powiedziała łykając łzy – Nie wiem
co się stało. Nie wiem gdzie jest waza. – złapała Marcusa za spodnie – Przepraszam.
Postaram się bardziej. Tylko nic mu nie rób.
- Zaraz dam ci coś innego. – odsunął ją kopniakiem od
siebie. – Tymczasem postanowiłem dać ci coś, co pozwoli ci się lepiej skupić na
powierzonym zadaniu. – Eve podniosłą na niego wzrok – Ale najpierw musisz mi
coś powiedzieć. – uśmiechnął się -
Dlaczego ci nie szło tak dobrze jak ostatnio?
- Martwię się o Marka. Boję się, że Kristen go skrzywdzi. –
wiedziała, że nie ma sensu kłamać. Marcus i tak domyślał się prawdy. Musiał się
domyślać. Każdy by się domyślił. Przecież kochała Marka, więc jego los nie mógł
być jej obojętny.
Prawda była taka, że każdą sekundę, którą spędziła do tej
pory w celi roztrwoniła na analizowanie relacji Marka i Kristen. Bała się dwóch
rzeczy. Po pierwsze, że Kristen ponownie go skrzywdzi. To była ta bardziej
oczywista obawa, która wynikała z tego wszystkiego, czego się o niej do tej
pory dowiedziała. Ale to ta druga rzecz przerażała ją bardziej. Bała się, że
Mark może jeszcze coś czuć do Kristen i że z niewiadomego powodu uzna, że woli
zostać z Kristen niż wracać do niej. Przerażała ją ta myśl, a jeszcze bardziej
przerażało ją to, że w ogóle pojawiła się w jej głowie i że COŚ wcale jej nie
zaprzeczał.
- Eve? – głos Marcusa wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak? – zapytała nieprzytomnie.
- Jesteś tu? – uśmiechnął się – Miałem wrażenie, że nas
opuściłaś. – powiedział.
- Nie. Jestem.
- Więc mówiłaś, że czego się boisz?
- Mówiłam, że boję się o Marka i nie mogę przestać o nim
myśleć. – pochyliła głowę.
- To się świetnie składa. Bo przyprowadziłem go do ciebie. –
zza pleców Marcusa wyłoniła się powoli znana jej tak dobrze sylwetka. Eve
poderwała się i ruszyła w jego kierunku, ale Marcus ją zatrzymał.
- Pamiętaj. – jego lodowate oczy przyglądały się jej
badawczo – Pamiętaj! – powtórzył z naciskiem. – Wiesz kim jestem i co mogę
zrobić. Pozwolę wam być razem, jeśli weźmiesz się do pracy i poprawisz efekty.
Rozumiesz? – Uśmiechnął się złowieszczo i wskazał na Marka – Bo on za to
zapłaci.
Eve patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie mogła
uwierzyć, że Mark jest przy niej. Nie wiedziała dlaczego Marcus zdecydował się
na taki gest. Wiedziała, że nie jest miłosierny ani dobry. Nie robił niczego
bezinteresownie.
Dopiero po chwili zrozumiała. On nie robił tego dla niej. To
była czysta kalkulacja. Marcus domyślił się co ją rozpraszało i dlaczego nie
mogła skupić się na tym, o co ją prosił. Wiedziała, że jest tylko jeden
wniosek, jaki można wyciągnąć z takiego stanu rzeczy. Marcus był co raz
bardziej zdesperowany. Kończył mu się czas. Musiał poprawić wyniki Eve. To
dawało jej ogromną przewagę. Jednak gdzieś głęboko czuła, że nie da rady, że
nie potrafi. Spuściła głowę.
- Pamiętaj. – głos Marcusa dźwięczał jej w uszach jeszcze
długo po tym, jak zamknęły się za nim drzwi celi.
Mark podszedł do niej i delikatnie pogłaskał ją po policzku.
Wtuliła się w niego i zaczęła płakać.
Drzwi do celi ponownie się otworzyły. Podniosła głowę, żeby
zobaczyć dlaczego. Jeremy przyniósł tacę z pociętym obrazem i połamaną ramą.
Bez słowa postawił ja na ziemi i wyszedł. Eve znów załkała przytulona do Marka.
Jego obecność, tak upragniona nie dawała jej już poczucia bezpieczeństwa. Bała
się ruszyć. Bała się podnieść. Bała się zrobić cokolwiek. Marcus i cela
przypominały jej tylko dom w Warszawie. Rodziców. Grzechotanie łańcucha i świst
bata. Ukryła twarz w dłoniach. Mark obejmował ją i delikatnie gładził po
włosach.
- Eve. – szeptał jej do ucha – Eveline, wszystko będzie
dobrze. – podniosła głowę.
- Niby jak?! – krzyknęła. – Jak będzie dobrze? – wyrwała się
z jego objęć – Kiedy będzie dobrze? – uderzyła go pięścią w pierś – Co?! Kiedy
wreszcie będzie dobrze?! – jej ręce biły w jego klatkę piersiową. Co raz
słabiej, co raz wolniej. Nogi się pod nią ugięły, osunęłaby się na ziemię,
gdyby Mark jej nie złapał.
- Nie wiem. – powiedział cicho. – Nie wiem, ale zrobię
wszystko, żeby wydostać nas z tego piekła. – położył jej rękę na policzku.
- Lepiej zajmijcie się obrazem. – krzyknął zza drzwi Jeremy.
Mark otarł łzy z policzków Eve i posadził ją delikatnie na
ziemi po czym przyciągnął do siebie tacę z kawałkami obrazu. Był podarty na
drobne kawałki. Musiał być stary. Podnosił do góry kolejne kawałki przyglądając
się im. Nagle zauważył coś dziwnego. Niektóre fragmenty płótna nosiły na
odwrocie ślady świeżego atramentu. Szturchnął Eve łokciem i pokazał jej te
fragmenty.
- Nie. – zduszony krzyk wyrwał się z gardła Eve – Nie znowu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!