Me

Me

sobota, 2 lutego 2013

Lustro 7 - Wizja

Eve siedziała po turecku na podłodze. Oparła plecy o kamienną ścianę. Co chwila pocierała zgrabiałe z zimna ręce, żeby je rozgrzać. Od półtorej godziny bezskutecznie usiłowała scalić wazę. Wpatrywała się w nią tępym wzrokiem. Kiedy zamykała oczy, żeby się skupić na iluzji przed jej oczyma ukazywała się twarz Marka. Zaciskała mocno powieki, żeby wygonić wspomnienie z głowy. Tłumaczyła sobie, że jeśli nie uda jej się spełnić oczekiwań Marcusa, nigdy już nie zobaczy Marka żywego. Wzięła głęboki oddech i oparła głowę o ścianę. Przejmujące zimno ogarnęło jej ciało. Zamknęła oczy. Zasnęła.
……
Znalazła się w salonie, na górze w zamku. Na środku stały dwa lustra. Jedno – ogromne w złotej ramie było stłuczone. Znała je. Jej uwagę przykuło drugie. Nieco mniejsze, otoczone prostą, białą ramą. Nie było w nim nic niezwykłego, a przynajmniej tego nie zauważała. COŚ mówił jej, że powinna podejść do tego lustra i zbadać je. Nie wiedziała czemu.
- „Po zwyczajne lustro.” – pomyślała – „Po co się nim przejmować?
Przez chwilę się wahała, jednak w końcu ruszyła w stronę lustra, wiedziona przez COSia, który był uparty, jak nigdy. Wiedziała, że już jakiś czas temu powinna była się nauczyć, że w świecie Zwierciadeł wszystko, co wygląda na naturalne i normalne, wcale takie nie jest. Wszystko, co było zwyczajne, było podejrzane, mogło się okazać śmiertelną pułapką. Nawet lustro. Powoli podeszła do niego i spojrzała na odbicie. Cofnęła się przerażona trzęsąc się ze strachu. W lustrze zamiast swojej twarzy zobaczyła Marka, który gorączkowo uderzał pięściami w taflę szkła. Krzyczał, ale nie mogła go usłyszeć. Twarz miał wykrzywioną od gniewu.
…….
Obudziła się nagle. Zerwała się na nogi. Oczy miała szeroko otwarte. Ręce jej się trzęsły. Z trudem łapała oddech. Nie rozumiała jeszcze co oznacza ta wizja. Po głowie kołatało jej się jedno słowo - przyszłość. W ten sposób objawiał się jej dar jasnowidzenia. Była wieszczką, ale zależną od kaprysów swojego daru, który ukazywał jej tylko to co chciał i kiedy chciał. Nie miała pojęcia jak odległe w czasie jest to co zobaczyła. Nie wiedziała też jakie właściwości ma białe lustro. Nie miała pojęcia co oznaczała ta wizja, ale COŚ podpowiadał jej, że dla Marka nie oznacza to nic dobrego. Gdzieś głęboko w niej rodziła się świadomość, że to, co do tej pory przeszła jest jedynie początkiem. Początkiem życia pełnego przeszkód i przeciwności. Przekonanie, że siły tego świata przysięgły się przeciwko niej narastało w jej piersi i powodowało nieprzyjemny ucisk. Przełknęła głośno ślinę, jakby chciała wszystkie troski zepchnąć gdzieś głęboko, zakopać na samym dnie podświadomości. Rozejrzała się po celi w poszukiwaniu jakichś wskazówek, które mogłyby jej pomóc w rozwikłaniu zagadki białego lustra.  Jej wzrok zatrzymał się na kawałkach wazy. Westchnęła i usiadła ponownie opierając plecy o kamienną ścianę.
- „Dasz radę.” – powiedziała sobie w duchu. Zamknęła oczy i skupiła całą swoją uwagę na iluzji. Usłyszała kroki za drzwiami. Rozproszyła się, ale było już za późno.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy zielonkawa łuna. Coś trzasnęło.
Otworzyła oczy. Od razu wiedziała, że coś poszło nie tak. Iluzja została przerwana zanim dała radę ją dokończyć. To musiało się źle skończyć.
Rozejrzała się i od razu zauważyła, że skorupy wazy zniknęły. Wiedziała, że Marcus będzie zły, a to nie wróżyło nic dobrego. Pochodnia, która jeszcze chwilę wcześniej spoczywała w uchwycie na ścianie rozpadła się na kawałki. Jej fragmenty płonęły jeszcze przez chwilę porozrzucane po celi, aż w końcu zgasły. Zapadła całkowita ciemność. Eve przez chwilę oddychała ciężko patrząc w mrok. Kroki na korytarzu były co raz głośniejsze. Usłyszała przekleństwo. Znów ktoś uderzył głową w belkę na schodach.
- „Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.” – odliczała w myślach.
 Spojrzała na drzwi. Zamek zachrzęścił. Otworzyły się, skrzypiąc. Stał w nich Marcus. Tę sylwetkę znała już na pamięć. Jego pojawienie się nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Tym razem musiało być tak samo. Powinna się bać. Chciała się skulić, ale przypomniała sobie, że postanowiła być dzielna.
- Mam dla ciebie niespodziankę. – powiedział. 
Oczy Eve powoli przyzwyczajały się do blasku, który padał z korytarza. Widziała sylwetkę Jeremy’ego. Przyniósł nową pochodnię i wetknął ją w uchwyt na ścianie celi.
- Widzę, że niezbyt dobrze idzie ci scalanie wazy. – rozejrzał się dookoła. Jego wzrok zatrzymywał się na fragmentach pochodni, aż w końcu zatrzymał się w miejscu, gdzie powinno być rozbite naczynie. Podrapał się po brodzie – Jest gorzej niż myślałem. Gdzie waza?
Eve spuściła wzrok i pokręciła głową.
- Coś mnie rozproszyło. – powiedziała łykając łzy – Nie wiem co się stało. Nie wiem gdzie jest waza. – złapała Marcusa za spodnie – Przepraszam. Postaram się bardziej. Tylko nic mu nie rób.
- Zaraz dam ci coś innego. – odsunął ją kopniakiem od siebie. – Tymczasem postanowiłem dać ci coś, co pozwoli ci się lepiej skupić na powierzonym zadaniu. – Eve podniosłą na niego wzrok – Ale najpierw musisz mi coś powiedzieć. – uśmiechnął się  - Dlaczego ci nie szło tak dobrze jak ostatnio?
- Martwię się o Marka. Boję się, że Kristen go skrzywdzi. – wiedziała, że nie ma sensu kłamać. Marcus i tak domyślał się prawdy. Musiał się domyślać. Każdy by się domyślił. Przecież kochała Marka, więc jego los nie mógł być jej obojętny.
Prawda była taka, że każdą sekundę, którą spędziła do tej pory w celi roztrwoniła na analizowanie relacji Marka i Kristen. Bała się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Kristen ponownie go skrzywdzi. To była ta bardziej oczywista obawa, która wynikała z tego wszystkiego, czego się o niej do tej pory dowiedziała. Ale to ta druga rzecz przerażała ją bardziej. Bała się, że Mark może jeszcze coś czuć do Kristen i że z niewiadomego powodu uzna, że woli zostać z Kristen niż wracać do niej. Przerażała ją ta myśl, a jeszcze bardziej przerażało ją to, że w ogóle pojawiła się w jej głowie i że COŚ wcale jej nie zaprzeczał.
- Eve? – głos Marcusa wyrwał ją z zamyślenia.
- Tak? – zapytała nieprzytomnie.
- Jesteś tu? – uśmiechnął się – Miałem wrażenie, że nas opuściłaś. – powiedział.
- Nie. Jestem.
- Więc mówiłaś, że czego się boisz?
- Mówiłam, że boję się o Marka i nie mogę przestać o nim myśleć. – pochyliła głowę.
- To się świetnie składa. Bo przyprowadziłem go do ciebie. – zza pleców Marcusa wyłoniła się powoli znana jej tak dobrze sylwetka. Eve poderwała się i ruszyła w jego kierunku, ale Marcus ją zatrzymał.
- Pamiętaj. – jego lodowate oczy przyglądały się jej badawczo – Pamiętaj! – powtórzył z naciskiem. – Wiesz kim jestem i co mogę zrobić. Pozwolę wam być razem, jeśli weźmiesz się do pracy i poprawisz efekty. Rozumiesz? – Uśmiechnął się złowieszczo i wskazał na Marka – Bo on za to zapłaci.
Eve patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie mogła uwierzyć, że Mark jest przy niej. Nie wiedziała dlaczego Marcus zdecydował się na taki gest. Wiedziała, że nie jest miłosierny ani dobry. Nie robił niczego bezinteresownie.
Dopiero po chwili zrozumiała. On nie robił tego dla niej. To była czysta kalkulacja. Marcus domyślił się co ją rozpraszało i dlaczego nie mogła skupić się na tym, o co ją prosił. Wiedziała, że jest tylko jeden wniosek, jaki można wyciągnąć z takiego stanu rzeczy. Marcus był co raz bardziej zdesperowany. Kończył mu się czas. Musiał poprawić wyniki Eve. To dawało jej ogromną przewagę. Jednak gdzieś głęboko czuła, że nie da rady, że nie potrafi. Spuściła głowę.
- Pamiętaj. – głos Marcusa dźwięczał jej w uszach jeszcze długo po tym, jak zamknęły się za nim drzwi celi.
Mark podszedł do niej i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Wtuliła się w niego i zaczęła płakać.
Drzwi do celi ponownie się otworzyły. Podniosła głowę, żeby zobaczyć dlaczego. Jeremy przyniósł tacę z pociętym obrazem i połamaną ramą. Bez słowa postawił ja na ziemi i wyszedł. Eve znów załkała przytulona do Marka. Jego obecność, tak upragniona nie dawała jej już poczucia bezpieczeństwa. Bała się ruszyć. Bała się podnieść. Bała się zrobić cokolwiek. Marcus i cela przypominały jej tylko dom w Warszawie. Rodziców. Grzechotanie łańcucha i świst bata. Ukryła twarz w dłoniach. Mark obejmował ją i delikatnie gładził po włosach.
- Eve. – szeptał jej do ucha – Eveline, wszystko będzie dobrze. – podniosła głowę.
- Niby jak?! – krzyknęła. – Jak będzie dobrze? – wyrwała się z jego objęć – Kiedy będzie dobrze? – uderzyła go pięścią w pierś – Co?! Kiedy wreszcie będzie dobrze?! – jej ręce biły w jego klatkę piersiową. Co raz słabiej, co raz wolniej. Nogi się pod nią ugięły, osunęłaby się na ziemię, gdyby Mark jej nie złapał.
- Nie wiem. – powiedział cicho. – Nie wiem, ale zrobię wszystko, żeby wydostać nas z tego piekła. – położył jej rękę na policzku.
- Lepiej zajmijcie się obrazem. – krzyknął zza drzwi Jeremy.
Mark otarł łzy z policzków Eve i posadził ją delikatnie na ziemi po czym przyciągnął do siebie tacę z kawałkami obrazu. Był podarty na drobne kawałki. Musiał być stary. Podnosił do góry kolejne kawałki przyglądając się im. Nagle zauważył coś dziwnego. Niektóre fragmenty płótna nosiły na odwrocie ślady świeżego atramentu. Szturchnął Eve łokciem i pokazał jej te fragmenty.

- Nie. – zduszony krzyk wyrwał się z gardła Eve – Nie znowu…   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!