Ryan wyrwał się z uścisku Alice dopiero na dziedzińcu zamku
Tobiasa. Padał ulewny deszcz, wszyscy dawno uciekli do środka, na dziedzińcu
było pusto. Krople wody rozbijały się o kamienny bruk, rozpadając się na
miliony kawałeczków. Ryan nie zważając na kałuże opadł na kolana, zwiesił
bezsilnie ręce i zaczął krzyczeć.
- Jak mogłaś ją
zostawić? – zapytał z trudem powstrzymując łzy.
- Jej o to chodziło – powiedziała Alice łkając – Poświęciła
się, żeby uratować ciebie, żeby uratować nas.
- Nie powinniśmy jej na to pozwolić. – podniósł się i złapał
ją za ramiona. Potrząsnął nią.
- Wiem. – odparła i objęła go mocno w pasie. Płakała.
Ryan nie wiedział co ma zrobić. Krzyczał na nią, obwiniał
ją, powinna się bać, powinna uciekać, a ona obejmowała go i przytulała, jakby
chciała mu powiedzieć, że rozumie, co on czuje.
Ale nie mogła rozumieć. Wiedział, że nie mogła. Ból po
stracie Karen był niewyobrażalny i rozsadzał go od wewnątrz. Alice zacisnęła
pięści na jego ramionach, wbijając paznokcie w jego skórę aż do krwi.
Zrozumiał. Objął ją mocno. Stali tak przez chwilę w milczeniu opłakując stratę
siostry i ukochanej.
- Dlaczego ona to zrobiła? – zapytał w końcu Ryan.
- Bo cię kochała, a nie widziała innego sposobu, żeby cię
ocalić. – westchnęła Alice
- A nie wpadła na to, że może ja też ją kocham? Że nie będę
mógł bez niej żyć? – Ryan ponownie osunął się na ziemię.
- Nigdy jej tego nie powiedziałeś – odparła Alice kucając
przed nim. – Myślę, że jest dla ciebie jeszcze szansa. – uśmiechnęła się słabo.
– Jeszcze możesz kogoś pokochać.
Ryan nie był pewny czy będzie umiał kogoś pokochać, raczej
był święcie przekonany, że to Karen była mu pisana, mimo sztuczek, które
zastosowała Kathy, mimo podłożonego kamienia jakoś czuł to wewnątrz siebie.
Pokręcił głową i spojrzał na Alice spod półprzymkniętych
powiek.
- Daj sobie czas. – szepnęła i objęła go mocno pozwalając mu
na wypuszczenie całego bólu i żalu. Nie protestowała gdy krzyczał. Krzyczała
razem z nim. Nie protestowała gdy płakał, tylko robiła to samo. Po prostu była
przy nim i razem z nim przeżywała stratę kogoś ważnego. Po pewnym czasie oboje
się uspokoili. Wstali powoli i odwrócili się w stronę zamku.
W drzwiach stał Adam i patrzył na nich zszokowany.
- Usłyszałem krzyki… - zaczął, ale po chwili musiał się
uchylić przed ogromnym kamieniem.
Ryan stał na dziedzińcu z przekrwionymi oczami i rzucał w
niego czym popadnie. Adam uklęknął na jedno kolano i podniósł ręce do góry.
Kamień, który leciał w jego stronę zawisł w powietrzu przez chwilę bujając się
na boki, aż w końcu opadł na ziemię. Adam wstał, zobaczył, ze Ryan znów próbuje
coś podnieść.
Nad horyzontem na ułamek sekundy pojawiła się ciemnoczerwona
łuna.
Ryan usiadł.
Adam odczekał chwilę patrząc jak Ryan się uspokaja. Jeden z
iluzjonistów, którzy byli z nim w zamku Damena podszedł do Adama i powiedział
mu coś na ucho. Adam skinął głową, a iluzjonista podszedł do Ryana, położył mu
rękę na piersi i zaczął szeptać. Alice przez chwile patrzyła na niego dziwnie,
ale w końcu doszła do wniosku, że najwyraźniej ma też dar władania emocjami.
Mężczyzna wstał i odszedł od Ryana, po czym spojrzał na Adama kiwając głową.
Nad horyzontem na ułamek sekundy pojawiła się ciemnoczerwona
łuna.
- W porządku? – zapytała Alice pomagając Ryanowi wstać.
- Tak – odparł. – choć czuję się dziwnie.
Spojrzał na Adama i ogarnęły go sprzeczne uczucia. Winił go
za śmierć Karen, ale jednocześnie czuł się niespotykanie spokojny. Coś tu się
nie zgadzało.
- Nie miałem pojęcia
– powiedział Adam chowając twarz w dłoniach – byłem pewien, że wysyłam was do
najbezpieczniejszej lokalizacji.
- Wiemy – powiedziała Alice.
- Nie, nie wiemy – Ryan pokręcił głową. – Jak mogłeś tego
nie przewidzieć? Jak mogłeś pozwolić, żeby siły ciemności zabrały Karen?!
Adam spojrzał na iluzjonistę z niepokojem, ale ten tylko
wzruszył ramionami. Nie mógł sobie poradzić z gniewem Ryana. Był za silny.
Kontrola emocji mogła go złagodzić, nie mogła go stłumić.
- Karen nie żyje… - Adam powiedział to cicho, jakby chciał
to sobie uświadomić.
- Tak! – krzyknął Ryan – I ty jesteś za to odpowiedzialny!
Ryan dyszał z wściekłości. Chciał się rzucić na Adama.
Chciał wyrządzić mu taką samą krzywdę, jaką on wyrządził jemu. Ufał mu. Był pewien,
że wszyscy wrócą z tej wyprawy cało. Gdyby tak nie było, nie pozwoliłby Karen
na uczestnictwo. Nie widział oczywistego faktu, że Adam nie puściłby na śmierć
swojej ukochanej. Rozejrzał się. Iluzjoniści i drugi teleporter wciąż stali na
środku dziedzińca przyglądając mu się uważnie. Alice stała tuż obok niego,
gotowa w każdej chwili na skok i zabranie go gdzieś dalej, gdyby znów zaczął
kombinować. Jego opcje były ograniczone. Jeśli chciał zemsty, musiał szybko
wymyślić sposób, żeby zbliżyć się do Adama.
- Naprawdę nie wiedziałem – Adam załamał ręce – Myślisz, że
puściłbym Alice na pewną śmierć?
Pojawił się argument, który wydawał się tak oczywisty, że
Ryan dziwił się, że na to nie wpadł. Nie przyjął go do wiadomości. Był pewien,
że Adam jest doskonały, że wszystko czego się tknie zamienia w złoto. Nikt nie
uprzedził go, że tak nie jest. Nikt nie powiedział mu, że Adam, tak jak
wszystkie Zwierciadła, jest jednak człowiekiem, a co za tym idzie nie jest
nieomylny. Ryan błędnie założył, że Adam jakimś cudem nie poddaje się tej
zasadzie, więc bezgranicznie mu ufał. Powierzał mu życie siostry i ukochanej.
- Jak mogłeś tego nie przewidzieć? – wysyczał przez
zaciśnięte zęby.
- Nie jestem ideałem. – odparł.
Nie był ideałem. Najpierw pozwolił, żeby Eve i Marka porwał
Damen, teraz doprowadził do śmierci Karen. Ryan nie mógł sobie wybaczyć, że
zapomniał o tym, że Adam już zawodził wcześniej. Wiedział, że jest w nim coś
takiego, że wszyscy naturalnie wykonują jego rozkazy bez najmniejszego
sprzeciwu i zaczynał się bać tego, że Adam w końcu ich wszystkich zgubi. Niby
zawsze był gdzieś w okolicy, ale nigdy nie szedł na pierwszy ogień. Zawsze stał
gdzieś z boku, jako obserwator. Traktował wszystkich jak swoją tarczę. Karen
też tak potraktował.
- Dlaczego nie poszedłeś z nami? – zapytał nagle – Jesteś
iluzjonistą. Mogłeś pójść zamiast jednego z nich – wskazał czwórkę osób stojącą
spokojnie na środku dziedzińca.
Adam cofnął się o krok. Nie chciał, żeby ktokolwiek znał tę
część jego osobowości. Nie wiedziała o tym nawet Alice. Ryan poszedł krok za
nim, więc Adam dalej się cofał. Alice także w końcu się ruszyła. Znaleźli się w
przedsionku w zamku.
- No, dalej, powiedz! – krzyknął za nim Ryan.
Adam stanął i westchnął ciężko.
- Wiecie wszyscy, że mam zdolności przywódcze – powiedział –
To jeden z moich darów.
Alice spojrzała na Ryana, a on na nią. Głos Adama był
nienaturalny, przesycony strachem, a może wstydem. Zupełnie nie pasował do
tego, co mówił. Nie wiedzieli czego się spodziewać. Skinęli głowami spojrzeli
na Adama.
- Niestety z tym darem powiązana jest też klątwa. Im
częściej używam tego daru, tym silniej ona na mnie działa. – westchnął – Nie
umiem się odnaleźć w szybko zmieniających się sytuacjach, czyli na przykład
podczas ataku. Strach mnie paraliżuje i jestem mniej użyteczny niż najsłabszy
telekinetor. Dlatego z wami nie poszedłem. Nie mogłem. Tylko bym przeszkadzał.
Ryan powoli analizował to, co usłyszał i wciąż nie rozumiał
jednej rzeczy.
- Ale podczas pierwszego ataku na zamek Damena poszedłeś sam
powstrzymać Kristen, dlaczego? – zapytał.
- Bo poprosił mnie o to Augustus, a ja byłem zbyt dumny,
żeby powiedzieć mu, że nie dam rady. Powinienem był wysłać tam Tobiasa. –
westchnął.
- Wiesz, że Augustus przez ciebie zginął?! – krzyknął Ryan –
Wiesz, że to twoja wina?
- Wiem – odparł – i codziennie mam nadzieję, że jakoś uda mi
się odkupić winy. Zabiłem swojego najlepszego przyjaciela.
Adam spuścił głowę. Alice stała jak zamurowana. Miała
szeroko otwarte usta i oczy. Widać było, że jest zszokowana, że mimo długiej
już znajomości z Adamem nie miała o tym wszystkim pojęcia.
W Ryanie wzbierał gniew. Nie mógł go powstrzymać. Nie
wiedział dlaczego to robi. Czy chciał pomścić Karen, czy Augustusa. Jakaś
nieznana siła, pchała go do przodu.
Nagle znalazł się przy Adamie. Złapał go za gardło i zmusił
do podniesienia wzroku. Poczuł jak Adam słabnie, co raz bardziej opierał ciężar
ciała na jego rękach, a co raz mniej na własnych nogach. Ryan nie puszczał, nie
wiedział czemu. Adam powoli tracił przytomność. Nie rozumiał dlaczego, ale
Alice złapała go za rękę i pociągnęła. Spojrzał na nią. Ich oczy się spotkały.
Alice wydała z siebie krótki okrzyk i osunęła się na ziemię. Oczy miała szeroko
otwarte, wzrok nieprzytomny, usta rozchylone. Ryan przeraził się. Nie wiedział
co się z nim dzieje. Uklęknął przy Alice. I podniósł jej bezwładne ciało. Stał
tak zastanawiając się co właśnie zrobił. Adam jęknął obok niego podnosząc się z
ziemi. Wyrwał mu z rąk Alice i spojrzał na niego pytająco.
- Wiedziałeś? – zapytał.
- O czym? – Ryan patrzył na niego zmieszany.
- Że masz jeszcze jeden dar?
- Tobias mi kiedyś wspominał, ale nie wiem o czym mówił… -
zaczął Ryan.
- To właśnie się ujawnił. – skwitował Adam – Ten dar często
ujawnia się w chwilach szoku, zwątpienia i cierpienia. – spojrzał na Alice. W
kąciku oka zalśniła mu łza.
- O czym ty mówisz? – zapytał Ryan.
- Lepiej naucz się kontrolować emocje – powiedział Adam
surowo po czym zwrócił się do zszokowanych obserwatorów, których całkiem duży
tłumek zgromadził się dookoła nich podczas kłótni – Właśnie byliście świadkami
narodzin nowego medium dusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!