Me

Me

środa, 6 lutego 2013

Lustro 20 - Dzień koniunkcji

Tłum opalizujących ciał stał na wzgórzu przy zamku, którego nie było. A konkretniej był tam, ale go nie widzieli, był tam jeszcze miesiąc temu, a teraz zniknął. Wiedzieli, że zamki nie znikają tak po prostu, że ktoś musiał maczać w tym palce, bo przeniesienie tak wielkiego, skomplikowanego obiektu na większą odległość było niemożliwe z wielu względów. Po pierwsze zbudziłoby zainteresowanie ludzi, a Zwierciadła starały się nie rzucać w oczy, nawet te zwariowane, a po drugie, trzeba by tłumu telekinetorów, albo jednego geniusza, żeby przenieść tak duży obiekt, nie uszkadzając go
- Marcus odnowił iluzję. – mruknął Tobias.
- Damy sobie z nim radę. – powiedział spokojnie Adam – To coś postawił kompletny laik w dziedzinie zasłon.
Tobias uśmiechnął się pod nosem i przymknął oczy.  Po chwili Adam także przymknął oczy.
Jak zza mgły ich oczom zaczął się ukazywać zamek. Alice klepnęła Adama po ramieniu, a on rozciągnął usta w uśmiechu. Po minucie mury były doskonale widoczne. Adam podniósł rękę i gwałtownie ją opuścił.
- Faza pierwsza! – ryknął, a jego głos potoczył się echem po dolinie.
Wielokolorowe rozbłyski rozświetlały co chwilę ciemniejące niebo. Zamek stanął w płomieniach. Na dziedzińcu szalały tornada, a z nieba lunął ulewny deszcz. Nie padał na wzgórzu, gdzie stały Zwierciadła. Wszystko obejmowało jedynie zamek. Co jakiś czas od strony zamku przebijała się żółta łuna, ale jej moc została szybko wessana przez atakujących.
- Faza druga! – ryknął Adam i puścił się pędem w stronę zamkowego muru, żeby dać możliwość wykazania się telekinetorom.
Ze wzgórza w okolice murów co chwila przy pomocy teleporterów pojawiali się co raz to nowi telekinetorzy. Pozostali biegli w dół zbocza tuż za Adamem.
Muzy zamku przestały istnieć w mgnieniu oka. Fosa wypełniła się gruzami umożliwiając przejście na dziedziniec. Wiatr ustawał i tylko pojedyncze tornada kręciły się jeszcze przy samych drzwiach, żeby za chwilę zniknąć.
- Idziemy! – Adam wskazał w stronę rozświetlonych okien. – Kontrolerzy emocji do okien.
Ruszyli. Teleporterzy otwierali portale, żeby przyspieszyć proces, w pierwszej kolejności przenosząc władających emocjami do okien. Momentami wydawało się, że cała powierzchnia pokryta jest czarnymi dziurami. Akcja przebiegała sprawnie. Może nawet za sprawnie. Do tej pory nie spotkali się z odpowiedzią Marcusa. Nie próbował im nawet przeszkodzić.
- Marcus! – ryknął Adam – Idziemy po ciebie!
Odpowiedziała mu cisza, a po dłuższej chwili pełen trwogi krzyk, którego pochodzenia nie mógł zlokalizować. Nie wiedział kto krzyczy.
…………
Marcus śmiał się.
- Chcesz, żebym cię zabił? – zapytał zbliżając się do niej  – Nie ma problemu.
Kątem oka Eve zauważyła kolorowe rozbłyski za oknem. Przymknęła oczy skupiając się na Marcusie.
Nad horyzontem pojawiła się purpurowa łuna.
Marcus ukląkł przed nią i pochylił głowę. Jakaś niewidzialna siła trzymała go przy ziemi.  Walczył z nią, ale nie był w stanie jej pokonać. Czymkolwiek to było, było silniejsze od niego. Znacznie silniejsze. Zadrżał. 
- „Co ty robisz, Eve?” – Mark wdzierał się do jej myśli – „Przestań!
Ugięły się pod nią kolana. Praktycznie wisiała w powietrzu podtrzymywana przez Marka i Jeremy’ego.
Marcus prostował się powoli. Uśmiech wracał na jego twarz.
Purpurowa łuna błysnęła ponownie oznajmiając koniec iluzji Eve.
Marcus podniósł się i złapał Eve za podbródek, zmuszając ją, żeby spojrzała na niego. Mark puścił Eve i pozwolił, żeby osunęła się na ziemię. To było jedyne, co przyszło mu na myśl. Musiał przerwać kontakt wzrokowy Eve i Marcusa. Ciało Eve z łoskotem uderzyło w kamienną posadzkę. Jej oczy, wciąż otwarte patrzyły w przestrzeń pustymi źrenicami bez wyrazu. Tylko zielony kolor zdradzał, że jeszcze nie odeszła. Leżała na ziemi. Nie ruszała się.
Marcus szedł powoli z wyciągniętą ręką. Szedł w stronę Eve. Szedł dokończyć to, co zaczął. Szedł, żeby ją zabić.
- NIEEEE! – wrzasnął Mark. 
Błysk srebrzystego jak poświata księżyca światła rozświetlił pomieszczenie.
Marcus zamarł. Jeremy spojrzał na Marka, a ten skinął głową, żeby zabrał Eve i wyniósł ją na zewnątrz. Marcus walczył co raz mocniej. Udało mu się złapać Jeremy’ego za kołnierz, gdy klękał przy Eve. Złapał i nie puszczał. Jeremy rozłożył bezradnie ręce. Mark skupił się mocniej. Wiedział, że musi wytrzymać do momentu przybycia odsieczy, która, sądząc po odgłosach była co raz bliżej.
Marcus wyprostował się. Spojrzał z nienawiścią na Jeremy’ego i cisnął nim o ścianę. Jeremy osunął się na ziemię, ale wciąż oddychał. Żył, ale był nieprzytomny.
Mark rozważał w myślach swoje opcje. Marcus wymykał mu się spod kontroli, był za silny. Wiedział, że długo nie uda mu się utrzymać go spowolnionego. Musiał jakoś wynieść stąd Eveline.
- „Karen!” – krzyknął w myślach – „Eveline chyba umiera, pomóż!
- „Przyjdę, jak tylko będę mogła.” – odpowiedziała mu prawie natychmiast.
- Marcus! – usłyszał za drzwiami donośny głos, który mógł należeć tylko do Adama – Idziemy po ciebie!
Mark rozproszył się na chwilę. To wystarczyło, żeby Marcus klęknął przy Eve i zbliżył twarz do jej otwartych oczu. Źrenice zaczęły jej się rozszerzać, a tęczówki przybierały co raz ciemniejszy kolor. Mark rzucił się na niego i uderzył go pięścią w nos. Polała się krew.
- Patrz! – Jeremy oprzytomniał i wskazywał lustro w złotej ramie. Wydostawały się z niego krwistoczerwone chmury, które szeptały coś. Mówiły w tym samym rytmie. Musiały w kółko powtarzać jedno i to samo zdanie.
Marcus zamarł z przerażeniem na twarzy.
- „Zawiodłeś. Jesteś nasz.” – usłyszeli w końcu.
Marcus osunął się na ziemię. Chmury otoczyły go. Przez chwilę jego oczy błysnęły brązowym odcieniem, by po chwili stać się czerwone. Zobaczyli jeszcze tylko jak chmury znikają z powrotem w lustrze niosąc ze sobą jakąś połyskującą brązową substancję.
Mark upadł na kolana obok Marcusa. W tym momencie w salonie z portalu teleportacyjnego wyszli Adam, Alice, Tobias, Ryan i Karen. Szybko ogarnęli wzrokiem sytuację. Karen natychmiast podeszła do Marcusa, kładąc mu rękę na sercu. Chciała mu spojrzeć w oczy, ale Marcus zerwał się na równe nogi i potykając się przebiegł przez tłum i zniknął w portalu przestrzeni.
Uciekając Marcus potrącił Marka, który stracił równowagę, potknął się i przewrócił, dotykając dłonią lustra w białej oprawie. W ułamku sekundy został wessany do wnętrza lustra, a jednocześnie wyskoczyła z niego smukła dziewczyna.
- Jeremy! – krzyknęła, rzucając się mu w objęcia.

Karen podeszła do białego lustra, ale zamiast swojej twarzy zobaczyła Marka, który gorączkowo uderzał pięściami w taflę szkła. Krzyczał coś, ale ona nie mogła go usłyszeć. Twarz miał wykrzywioną od gniewu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!