Tłum opalizujących
ciał stał na wzgórzu przy zamku, którego nie było. A konkretniej był tam, ale
go nie widzieli, był tam jeszcze miesiąc temu, a teraz zniknął. Wiedzieli, że
zamki nie znikają tak po prostu, że ktoś musiał maczać w tym palce, bo
przeniesienie tak wielkiego, skomplikowanego obiektu na większą odległość było
niemożliwe z wielu względów. Po pierwsze zbudziłoby zainteresowanie ludzi, a
Zwierciadła starały się nie rzucać w oczy, nawet te zwariowane, a po drugie,
trzeba by tłumu telekinetorów, albo jednego geniusza, żeby przenieść tak duży
obiekt, nie uszkadzając go
- Marcus odnowił
iluzję. – mruknął Tobias.
- Damy sobie z nim
radę. – powiedział spokojnie Adam – To coś postawił kompletny laik w dziedzinie
zasłon.
Tobias uśmiechnął się
pod nosem i przymknął oczy. Po chwili Adam
także przymknął oczy.
Jak zza mgły ich oczom
zaczął się ukazywać zamek. Alice klepnęła Adama po ramieniu, a on rozciągnął
usta w uśmiechu. Po minucie mury były doskonale widoczne. Adam podniósł rękę i
gwałtownie ją opuścił.
- Faza pierwsza! –
ryknął, a jego głos potoczył się echem po dolinie.
Wielokolorowe
rozbłyski rozświetlały co chwilę ciemniejące niebo. Zamek stanął w płomieniach.
Na dziedzińcu szalały tornada, a z nieba lunął ulewny deszcz. Nie padał na
wzgórzu, gdzie stały Zwierciadła. Wszystko obejmowało jedynie zamek. Co jakiś
czas od strony zamku przebijała się żółta łuna, ale jej moc została szybko
wessana przez atakujących.
- Faza druga! – ryknął
Adam i puścił się pędem w stronę zamkowego muru, żeby dać możliwość wykazania
się telekinetorom.
Ze wzgórza w okolice
murów co chwila przy pomocy teleporterów pojawiali się co raz to nowi
telekinetorzy. Pozostali biegli w dół zbocza tuż za Adamem.
Muzy zamku przestały
istnieć w mgnieniu oka. Fosa wypełniła się gruzami umożliwiając przejście na
dziedziniec. Wiatr ustawał i tylko pojedyncze tornada kręciły się jeszcze przy
samych drzwiach, żeby za chwilę zniknąć.
- Idziemy! – Adam
wskazał w stronę rozświetlonych okien. – Kontrolerzy emocji do okien.
Ruszyli. Teleporterzy
otwierali portale, żeby przyspieszyć proces, w pierwszej kolejności przenosząc
władających emocjami do okien. Momentami wydawało się, że cała powierzchnia
pokryta jest czarnymi dziurami. Akcja przebiegała sprawnie. Może nawet za
sprawnie. Do tej pory nie spotkali się z odpowiedzią Marcusa. Nie próbował im
nawet przeszkodzić.
- Marcus! – ryknął
Adam – Idziemy po ciebie!
Odpowiedziała mu
cisza, a po dłuższej chwili pełen trwogi krzyk, którego pochodzenia nie mógł
zlokalizować. Nie wiedział kto krzyczy.
…………
Marcus śmiał się.
- Chcesz, żebym cię
zabił? – zapytał zbliżając się do niej – Nie ma problemu.
Kątem oka Eve
zauważyła kolorowe rozbłyski za oknem. Przymknęła oczy skupiając się na Marcusie.
Nad horyzontem
pojawiła się purpurowa łuna.
Marcus ukląkł przed
nią i pochylił głowę. Jakaś niewidzialna siła trzymała go przy ziemi. Walczył z nią, ale nie był w stanie jej
pokonać. Czymkolwiek to było, było silniejsze od niego. Znacznie silniejsze.
Zadrżał.
- „Co ty robisz, Eve?” – Mark wdzierał się do jej myśli – „Przestań!”
Ugięły się pod nią
kolana. Praktycznie wisiała w powietrzu podtrzymywana przez Marka i Jeremy’ego.
Marcus prostował się
powoli. Uśmiech wracał na jego twarz.
Purpurowa łuna
błysnęła ponownie oznajmiając koniec iluzji Eve.
Marcus podniósł się i
złapał Eve za podbródek, zmuszając ją, żeby spojrzała na niego. Mark puścił Eve
i pozwolił, żeby osunęła się na ziemię. To było jedyne, co przyszło mu na myśl.
Musiał przerwać kontakt wzrokowy Eve i Marcusa. Ciało Eve z łoskotem uderzyło w
kamienną posadzkę. Jej oczy, wciąż otwarte patrzyły w przestrzeń pustymi
źrenicami bez wyrazu. Tylko zielony kolor zdradzał, że jeszcze nie odeszła.
Leżała na ziemi. Nie ruszała się.
Marcus szedł powoli z
wyciągniętą ręką. Szedł w stronę Eve. Szedł dokończyć to, co zaczął. Szedł,
żeby ją zabić.
- NIEEEE! – wrzasnął
Mark.
Błysk
srebrzystego jak poświata księżyca światła rozświetlił pomieszczenie.
Marcus
zamarł. Jeremy spojrzał na Marka, a ten skinął głową, żeby zabrał Eve i wyniósł
ją na zewnątrz. Marcus walczył co raz mocniej. Udało mu się złapać Jeremy’ego
za kołnierz, gdy klękał przy Eve. Złapał i nie puszczał. Jeremy rozłożył
bezradnie ręce. Mark skupił się mocniej. Wiedział, że musi wytrzymać do momentu
przybycia odsieczy, która, sądząc po odgłosach była co raz bliżej.
Marcus
wyprostował się. Spojrzał z nienawiścią na Jeremy’ego i cisnął nim o ścianę.
Jeremy osunął się na ziemię, ale wciąż oddychał. Żył, ale był nieprzytomny.
Mark
rozważał w myślach swoje opcje. Marcus wymykał mu się spod kontroli, był za
silny. Wiedział, że długo nie uda mu się utrzymać go spowolnionego. Musiał
jakoś wynieść stąd Eveline.
-
„Karen!” – krzyknął w myślach – „Eveline chyba umiera, pomóż!”
- „Przyjdę, jak tylko będę mogła.” –
odpowiedziała mu prawie natychmiast.
- Marcus! – usłyszał
za drzwiami donośny głos, który mógł należeć tylko do Adama – Idziemy po
ciebie!
Mark rozproszył się na
chwilę. To wystarczyło, żeby Marcus klęknął przy Eve i zbliżył twarz do jej
otwartych oczu. Źrenice zaczęły jej się rozszerzać, a tęczówki przybierały co
raz ciemniejszy kolor. Mark rzucił się na niego i uderzył go pięścią w nos.
Polała się krew.
- Patrz! – Jeremy oprzytomniał
i wskazywał lustro w złotej ramie. Wydostawały się z niego krwistoczerwone
chmury, które szeptały coś. Mówiły w tym samym rytmie. Musiały w kółko
powtarzać jedno i to samo zdanie.
Marcus zamarł z
przerażeniem na twarzy.
- „Zawiodłeś. Jesteś
nasz.” – usłyszeli w końcu.
Marcus osunął się na
ziemię. Chmury otoczyły go. Przez chwilę jego oczy błysnęły brązowym odcieniem,
by po chwili stać się czerwone. Zobaczyli jeszcze tylko jak chmury znikają z
powrotem w lustrze niosąc ze sobą jakąś połyskującą brązową substancję.
Mark upadł na kolana
obok Marcusa. W tym momencie w salonie z portalu teleportacyjnego wyszli Adam,
Alice, Tobias, Ryan i Karen. Szybko ogarnęli wzrokiem sytuację. Karen natychmiast
podeszła do Marcusa, kładąc mu rękę na sercu. Chciała mu spojrzeć w oczy, ale
Marcus zerwał się na równe nogi i potykając się przebiegł przez tłum i zniknął
w portalu przestrzeni.
Uciekając Marcus
potrącił Marka, który stracił równowagę, potknął się i przewrócił, dotykając
dłonią lustra w białej oprawie. W ułamku sekundy został wessany do wnętrza
lustra, a jednocześnie wyskoczyła z niego smukła dziewczyna.
- Jeremy! – krzyknęła,
rzucając się mu w objęcia.
Karen podeszła do
białego lustra, ale zamiast swojej twarzy zobaczyła Marka, który
gorączkowo uderzał pięściami w taflę szkła. Krzyczał coś, ale ona nie mogła go usłyszeć.
Twarz miał wykrzywioną od gniewu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!